Nadszedł czas naszego pożegnania z barwnym i przyjaznym Samoa. Zanim jednak oddaliśmy cumy, trzeba było uczynić zadość formalnościom urzędowym. Po wyjściu z portu zamierzaliśmy obrać kurs na Niue, a więc trzeba było poddać się odprawie paszportowej, niestety, urząd imigracyjny zastaliśmy zamknięty na cztery spusty. Na szczęście na drzwiach wisiała kartka z numerem telefonu, na który należało dzwonić w razie potrzeby, co też uczyniliśmy niezwłocznie i udało nam się umówić z urzędnikiem na pokładzie wczesnym popołudniem. Wolny czas wykorzystaliśmy więc w pierwszej kolejności na zrobienie zaopatrzenia na dalszą drogę. Sporą część produktów kupiliśmy już wcześniej, ale owoce i warzywa należało nabyć w ostatniej chwili, aby miały szansę przetrwać choć 2-3 dni, dlatego pierwsze kroki skierowaliśmy na targ.
Zakupy na egzotycznym targu to niesłychanie pasjonujące zajęcie, zwłaszcza gdy nie zawsze wiadomo, jaki smak może się kryć w nieznanym owocu. Te "kolczatki" na przykład wyglądały bardzo intrygująco i takie też okazały się w smaku.
Wzięliśmy oczywiście całą gałąź zielonych bananów oraz papaje i mango - najczęściej chyba (oprócz kokosów) spotykane tam o tej porze owoce.
Kupiliśmy również na spróbowanie kilka pieczonych taro i bananów.
Kokosów nie kupowaliśmy, przekonani, że ze zdobyciem ich w razie czego nie będzie problemów. Będąc jednak wciąż pod wrażeniem pokazu pozyskiwania mleczka kokosowego, nie omieszkałam zaopatrzyć się na wszelki wypadek w potrzebne do tego włókna "tauaga".
Wszystkie nabyte wiktuały wraz z naszymi panami wsadziłyśmy do taksówki, a same wracałyśmy spacerkiem przez miasto, które do tej pory miałyśmy okazję oglądać jedynie przez okna samochodu lub po zmroku. Mimo najbardziej upalnej pory dnia (samo południe) ulice nie były opustoszałe, choć większość ludzi starała się jednak chronić w cieniu.
Tym większy podziw wzbudzał pan policjant, który w pełnym umundurowaniu kierował ruchem,
a także mężczyźni oplatający misternie filary liśćmi palmowymi.
Wśród pojazdów rzucały się w oczy bajecznie kolorowe busy - wyglądało na to, że jest to podstawowa komunikacja publiczna.
Gdy zbliżałyśmy się do już do portu, natknęłyśmy się znów na jakąś fetę zorganizowaną dla uczestników konferencji SIDS.
Urzędnik dotrzymał słowa, więc przed czwartą po południu byliśmy gotowi do wypłynięcia. Wychodziliśmy z portu powoli, żegnając się z gościnnymi brzegami Upolu, których już prawdopodobnie nie dane mi będzie powtórnie ujrzeć. Przed nami zaś był Ocean.