"Mamo! Skoro już jedziesz BEZ NAS, to musisz TAM pojechać i zrobić jak największą ilość zdjęć, żebyśmy mogli wszystko dokładnie obejrzeć" - oświadczyły dzieci, cały czas lekko obrażone, ale już pogodzone z tym, że "nie chcę" ich wziąć ze sobą do Nowej Zelandii. Nie miałam zatem innego wyjścia, co nie znaczy, że jechałam tam pod przymusem. Któż bowiem nie marzył w dzieciństwie, by choć na chwilę przenieść się do świata baśni? Cudownego świata zamieszkanego przez książęta i królewny, krasnoludki i wróżki. Potem większość wyrosła pewnie z tych marzeń, ale wielu dorosłych wciąż nie może się rozstać z tymi magicznymi krainami, które po latach wraz z nimi też trochę wydoroślały i zaludniły się dla odmiany krasnoludami, elfami, czarodziejami, wojownikami i mnóstwem innych, niezwykłych i niebezpiecznych plemion i stworzeń.
Taki właśnie świat sto lat temu zaczął wyrastać i kształtować się w wyobraźni młodego zdolnego angielskiego filologa Johna Ronalda Reuela Tolkiena. Z czasem obrósł mitologią, pieśniami i sagami, a na początku następnego stulecia zapłodnił umysł nowozelandzkiego reżysera Petera Jacksona, który w swoich filmach nadał mu realnych kształtów.
Dla Petera Jacksona umiejscowienie Śródziemia w Nowej Zelandii musiało być chyba czymś tak naturalnym, jak dla Tolkiena obranie pamiętanych z dzieciństwa wiejskich przedmieść Birmingham za wzór Shire'u. Malowniczość i różnorodność krajobrazów obu wysp gwarantowały możliwość wyboru wielu pięknych filmowych plenerów. Mimo to reżyser trochę się nabiedził, zanim znalazł Hobbiton. Powodem było drzewo - potrzebował odpowiednio wielkiego, rozłożystego, górującego nad doliną. Znalazł je w okolicy Matamata, na farmie rodzinnej państwa Alexander.
Wszystko pasowało jak ulał, żeby jednak okolica mogła się przemienić w prawdziwy Hobbiton, trzeba było włożyć jeszcze mnóstwo pracy. Przede wszystkim należało zbudować hobbickie norki.
Pod szczytem wzgórza (zwanego Pagórkiem) umieszczono najważniejszą, czyli Bag End - dom Bilba i Froda Bagginsów.
O, to właśnie na tej ławeczce Bilbo ćmił sobie spokojnie fajkę, nie spodziewając się, że nagłe pojawienie się Gandalfa wywróci jego życie do góry nogami.
Widać, że norka jest słusznych rozmiarów, więc i wnętrze powinno być przestronne. Nic z tego jednak - jak to w filmowym świecie bywa, widziane rzeczy często nie są takie, na jakie wyglądają. Norki w Hobbitonie mają jedynie drzwi, okna i kominy, a w środku - nic, ziemia i tyle. Albo prawie nic, bo czasem jednak ktoś musiał w filmie otworzyć drzwi i zniknąć za nimi. Jednak, poza płytkim przedsionkiem, nic więcej się tam nie kryje. Sceny rozgrywające się we wnętrzu Bag End kręcone zaś były w studiu filmowym w Wellington.
To nie jedyne filmowe oszustwo związane z norkami. Bag End, jak widać na zdjęciu, jest rozmiarów "ludzkich" - aby ujęcia Bilba przed jego domkiem wyglądały naturalnie. Znajduje się on na szczycie Pagórka, a pozostałe norki rozmieszczono poniżej, w zboczu wzgórza. I im niżej położona norka, tym ma mniejszy rozmiar - te na samym dole prawdziwie "niziołkowy". Wszystko po to, aby optycznie powiększyć Hobbiton podczas kręcenia ujęć Shire'u z lotu ptaka.
Oczywiście żaden dym ulatujący z komina nie pochodził z prawdziwego pieca.
Najbardziej zadziwiającym fałszerstwem był jednak dąb "rosnący" na szczycie Pagórka. Wygląda jak żywe, zielone drzewko, ale nim nie jest. Został ścięty i przywieziony na plan w starannie ponumerowanych kawałkach, następnie zaś zmontowany na Pagórku, a każdy listek został pieczołowicie przymocowany do gałęzi. Gdyby jednak pan przewodnik o tym nie wspomniał, trudno byłoby się domyślić, że coś z tym drzewkiem jest nie tak.
W przeważającej części jednak otoczenie zaaranżowane było w sposób jak najbardziej naturalny. A więc przed domami kwitły kwiaty,
w ogródku Dziadunia Gamgee znać było już wiosenne porządki,
a rozwieszone na drzewach budki kryły skrzydlatych mieszkańców (mieszkaniec tej budki zdążył mi niestety zwiać w momencie naciśnięcia spustu).
Rozłożone w wielu miejscach dynie stały się przedmiotem dyskusji - prawdziwe, czy nie? Przewodnik zapewniał, że tak, ale chyba nikt mu do końca nie uwierzył...
Sprzed domku Bilba rozciągał się piękny widok na polanę, na której odbywało się przyjęcie z okazji jego 111-tych urodzin.
I tylko hobbitów nieco brakowało...
Gdy już obejrzeliśmy wszystkie zakątki wioski, przyszedł czas na wizytę w największym obiekcie, jaki tu powstał na potrzeby filmu.
Zajazd Zielony Smok został umiejscowiony nad brzegiem jeziora
naprzeciw młyna Sandymana.
Jest jedyną kompletną budowlą, jaka tu powstała, a więc oprócz murów i obejścia,
(i żywego, leniwego kota w tym obejściu)
posiada również całkowicie urządzone, przytulne wnętrze, z barem
kominkiem
i stolikami,
a nawet portretem szacownego hobbita na ścianie.
Przewodnik przeistoczył się w barmana (niestety, nie w Różyczkę Cotton) i serwował wszystkim piwo w czterech rodzajach (w tym jedno imbirowe bezalkoholowe) do wyboru.
Dwie godziny w Shire upłynęły jak z bicza strzelił i trzeba było opuścić spokojne progi hobbickiej gospody.
Przez ten czas mieszała się fantazja z rzeczywistością, iluzja z realnym światem, wyobraźnia z naocznym doświadczeniem. I można się zżymać, że to "czysta komercha", trudno jednak nie podziwiać wielkości, rozmachu i klasy całego przedsięwzięcia, w którym każdy szczegół dopracowany jest perfekcyjnie.
I tylko owce pozostały na wszystko całkowicie obojętne.
Poniżej zamieszczam linki do filmików zawierających sceny kręcone na planie w Matamata:
Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia - Shire
Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia - Urodziny Bilba
Władca Pierścieni: Powrót Króla - Powrót do domu
Władca Pierścieni: Powrót Króla - Scena końcowa
Hobbit: Nieoczekiwana podróż - Trailer
Hobbit: Nieoczekiwana podróż - Pędzę po przygodę!
Hobbit: Bitwa pięciu armii - Powrót do Shire
Ed Sheeran: I see fire