Te Puia leży na terenach sąsiadujących z wioską Whakarewarewa i również, obok gejzerów i bulgocących jeziorek błotnych, można tam obejrzeć architekturę i sztukę maoryską, dlatego wydawało mi się, że tę atrakcję mogę sobie odpuścić. W programie zwiedzania znajdował się jednak jeden punkt, który zagnieździł mi się w głowie, gdy tylko o nim przeczytałam, i dziobał niemiłosiernie. "Jak to?" - popiskiwał - "Pojedziesz sobie z mojego kraju, nie wiadomo, czy kiedykolwiek tu wrócisz i nawet na mnie nie zerkniesz?". W końcu dopiął swego. Wracałam właśnie z Wai-O-Tapu i planowałam jeszcze zwiedzić Muzeum Historii i Sztuki w Rotorua. Ponieważ jednak dopiero minęła dwunasta, czasu miałam wystarczająco dużo, by mimo wszystko zafundować sobie tę przyjemność.
Widok dwunastu słupów ozdobionych rzeźbami maoryskich bóstw-opiekunów, oplecionych delikatną siecią i pochylających się nad wejściem do Te Puia od razu wbił mnie w ziemię, a równocześnie jakoś od niej oderwał. Te Heketanga a Rangi - "niebiańskie pochodzenie". Maorysi potrafią wyrecytować członków swoich rodzin na kilka wieków wstecz, nieraz aż do przodków, którzy przypłynęli do Nowej Zelandii na osnutych legendami wielkich łodziach. Ziemia i rodzina są dla nich najważniejsze i stanowią o ich miejscu w świecie.
Na prawo od wejścia przykłuwał uwagę duży dom spotkań (Te Aronui a Rua Meeting House).
Trzy razy dziennie daje tu przedstawienie grupa Te Pakira z Whakarewarewa. Ponieważ występy widziałam w wiosce nie zależało mi już na powtórce, weszłam jednak na chwilę do środka, żeby obejrzeć bogato zdobione wnętrze.
Obok przykłuwał uwagę okazały i misternie rzeźbiony Pataka. W takich magazynach przechowywano żywność i inne cenne rzeczy należące do mieszkańców wiosek. Ten akurat został wykonany na międzynarodową wystawę w Christchurch w 1906 roku.
Eksponat pod wiatą zachwycił mnie absolutnie. Tak wspaniałe łodzie miałam okazję wcześniej oglądać jedynie na zdjęciach.
Następnie ścieżka wiodła przez zrekonstruowaną dawną maoryską wioskę,
po czym skręcała w kierunku terenów aktywnych wulkanicznie. Po drodze jednak można było wstąpić do niepozornego, kopulastego, ukrytego wśród paproci drzewiastych budyneczku, którego wejścia strzegł Tiki - Pierwszy Człowiek.
Wnętrze kryło najważniejszą (wg mnie) atrakcję Te Puia i najbardziej znany symbol Nowej Zelandii - kiwi. Kiwi są nielotami i prowadzą nocny tryb życia, dlatego niezwykle trudno spotkać je w naturze. Mimo to w Nowej Zelandii czuje się ich obecność na każdym kroku - w sklepach są maskotki, znaczki, książki z bajkami o kiwi, kilkakrotnie mijałam różnokolorowe, sporych rozmiarów "pomniki" kiwi, nawet sami Nowozelandczycy nazywają siebie Kiwi - nie mogłam więc przepuścić okazji zobaczenia kiwi na żywo. W pomieszczeniu było ciemno - specjalnie odwrócony został cykl dobowy, aby ptaki były aktywne w godzinach dziennych. I były, nawet bardzo - wytrwale usiłowały sforsować palisadę, pewnie domyślały się, że to za nią kryje się droga do wolności.
Obserwowanie kiwi było zajęciem fascynującym, w końcu jednak musiałam go zaprzestać. Następne pół godziny znowu spędziłam na przyjemnym spacerze wśród wybuchających (tym razem samoczynnie) gejzerów,
parujących rozpadlin,
dymiących kraterów,
bulgoczących jeziorek
i siarkowych wykwitów.
Maorysi darzą kiwi szczególnym szacunkiem. Uważają, że choć to ptak, ma naturę bardziej podobną do zwierząt: żyje na ziemi, ma dobry węch, silne nogi, a jego upierzenie przypomina futro. Wodzowie maoryscy okrywali się płaszczami wykonanymi z piór kiwi, co było znakiem przywództwa i wysokiej pozycji. W legendach przypisywali mu zdolność do wielkiego poświęcenia - na prośbę boga lasu zgodził się zrezygnować ze skrzydeł, pięknych piór i widoku słońca po to, by dla dobra wszystkich chronić drzewa przed niszczącymi je pasożytami.
Jak to się stało, że szary, niepozorny nielot zdobył sobie tak wielkie uznanie nieustraszonych maoryskich wojowników? Nie wiem, z pewnością jednak nie szata miała przy tym decydujące znaczenie. Szarobure piórka kryją jednak mężne i wierne serce - kiwi, choć wyglądający niegroźnie, z niebywałą zaciętością potrafi bronić swojego terytorium przed intruzami, a wychowaniu potomstwa poświęca mnóstwo energii. Instynkt zatem podsuwa mu zachowania zgodne z najważniejszymi wartościami, którymi kierują się Maorysi - może więc właśnie dlatego dostrzegli w tym stworzeniu istotę godną czci?