Justa Justa
1177
BLOG

Cud utracony

Justa Justa Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 27

O 3 w nocy 10-go czerwca 1886 roku Wyspą Północną wstrząsnął potężny wybuch. Zupełnie niespodziewanie, bez żadnych wcześniejszych oznak mogących ostrzec przed kataklizmem, wybuchł wulkan Tarawera. Erupcja skutkowała utworzeniem się siedemnastokilometrowej szczeliny, przechodzącej przez sąsiadujące jezioro Rotomahana i dalej przez okoliczne pasmo górskie, kształtując dolinę wulkaniczną Waimangu pełną kraterów i źródeł geotermalnych. To właśnie tam udałam się w pierwszym dniu pobytu w Rotorua.

Nazwa doliny oznacza "czarną wodę" i pochodzi od gejzera, który był tutaj aktywny w latach 1900-1904. Wyrzucał on właśnie ciemną od błota i skał wodę na wysokość nawet ponad 450m!

Obecnie trudno się domyślić, że w tym miejscu znajdował się najpotężniejszy na świecie gejzer.

Wystarczy się jednak odwrócić i można podziwiać największe na świecie gorące źródło zwane Patelnią (Frying Pan). Powierzchnia jeziora ciągle paruje i bulgocze - wydaje się, że jezioro wrze, choć temperatura jego wody wynosi tylko ok.50-60 stopni Celcjusza.

Z jeziora wypływa strumień z wodą termalną, równie mocno osnuty oparami co samo jezioro.

Lepiej nie próbować pić wody z tego ruczaju - jego pH wynosi średnio 3,8, chociaż w przypadku licznych mniejszych źródełek, które go zasilają, wartość ta może znacznie odbiegać od średniej. To niejednorodne środowisko upodobały sobie różne algi, tworzące kolorowe plamy, na przykład wokół takiego mini gejzerka zwanego Bird's Nest, czyli "ptasie gniazdo".

Wyżej znajduje się kolejny wypełniony lazurową wodą krater - Inferno. Woda w nim jest jeszcze bardziej kwaśna - odczyn pH może dochodzić nawet do 2,1. Ponadto Inferno i Frying Pan połączone są ze sobą w niezwykłym, unikalnym, 38-dniowym cyklu zmian hydrologicznych - gdy poziom i temperatura wody w Inferno się podnosi, poziom wody i odpływ z Patelni się obniża.

Ścieżka spacerowa w Waimangu Volcanic Valley prowadzi po dnie doliny, w okolicy krateru Inferno można jednak wybrać szlak prowadzący grzbietem. Osoby, które podejmą się wędrowania trudniejszym szlakiem, czeka nagroda w postaci wspaniałych widoków - oto jak na dłoni Czarny krater, a w oddali jezioro Rotomahana i wulkan Tarawera.

Roślinność wokół przywodziła na myśl park jurajski,

ale wędrowanie przez ten busz nie nastręczało specjalnych trudności (choć aby wejść na górę potrzeba trochę kondycji).

Za niedługo szlak powracał na ścieżkę spacerową, wytyczoną wzdłuż brzegów strumienia.

Nowozelandzkie juki są równie imponujące jak paprocie.

Zanim dotarłam do następnego wg planu punktu, niemal przed samym nosem furgnął mi kolorowy ptaszek i przysiadł na pobliskich, obrośniętych porostami zaroślach. Poczułam nagły przypływ adrenaliny - zimorodek! Oby udało się go upolować! Niestety, nie był zbyt cierpliwym modelem, więc pozostało mi po spotkaniu z nim jedynie kilka niewyraźnych zdjęć.

Za kolejnym zakrętem krajobraz nabrał niesamowitych kolorów - przede mną znajdował się Marmurowy Taras, utworzony z krzemionki, wytrącającej się z wody z bijącego w tym miejscu gorącego źródła.

Podobne procesy uformowały następną osobliwość - Warbrick Terrace, nazwany na cześć rodziny związanej z historią tego regionu.

Po obejrzeniu tego tarasu i znajdującego się w jego obrębie błekitnego jeziorka, czekał mnie jedynie krótki spacer wzdłuż strumienia, aby dotrzeć do jeziora Rotomahana. Wydawało mi się, że nie powinno mi to zająć więcej niż 10 minut i będę mogła wsiadać w powrotny autobus. Nie przewidziałam jednak, że właśnie tam spotkam najwięcej skrzydlatych mieszkańców doliny.

Najbardziej zachwyciły mnie małe ptaszki, które w powietrzu poruszały się tak jakby tańczyły, podlatując i łukowato obniżając swój lot, równocześnie kołysząc się na boki. Gdy przysiadały na gałęziach, rozczapierzały śmiesznie skrzydełka i zadzierały do góry szeroki ogon, jakby się chciały pochwalić jego urodą. Potem przeczytałam, że ptaszki są gatunkiem typowym dla Nowej Zelandii i nazywają się "fantails", co chyba można przetłumaczyć na "zakręcone ogonki". Polska nazwa "wachlarzówka posępna" w tym przypadku zupełnie mnie nie przekonuje - ptaszki były urocze i zabawne, w żadnym razie nie posępne.

Po obejrzeniu tylu cudów w dolinie Waimangu samo jezioro Rotomahana, choć malowniczo położone, nie zrobiło już na mnie tak wielkiego wrażenia.

Jednak to ono właśnie kryje w sobie największe cuda. Przed wspomnianym już wybuchem wulkanu Tarawera w 1886 roku przy brzegu jeziora (które wtedy było znacznie mniejsze) znajdowało się coś, co było uznawane za największą atrakcję Nowej Zelandii i pretendowało do miana ósmego cudu świata. Były to Białe i Różowe Tarasy - naturalne baseny uformowane przez krzemionkę wytrącaną z wody pochodzącej z dwóch dużych gejzerów. Podczas wybuchu zostały one bezpowrotnie zniszczone. Pozostały jedynie czarno-białe zdjęcia i obrazy - najbardziej znane wyszły spod pędzla Charlesa Blomfielda.

Krajobraz na obrazie sprawia zupełnie nierealne wrażenie. Można więc sobie jedynie wyobrażać, jakie wrażenie tarasy musiały robić w rzeczywistości!

 

PS. Ostatni obrazek znaleziony oczywiście w Internecie.

Justa
O mnie Justa

Kraków to pryzmat, Przez który pięknieje ojczyzna J.Sztaudynger Dziękuję za prezenty: 4Poryroku - za jurajskiego kwiatka Andrzejowi Budzykowi - za psaka Her Manowi - za mecz Intuicji - za ukochaną płytę Kate1 - za zagadkę świąteczną ;) Pannie Wodziannie - za notkę justowną Telokowi - za Skaldów (cija) Telokowi - za Białego Anioła (z okazji) Telokowi - za Vivaldiego (bez okazji) Telokowi - za duuużo zdrowia Telokowi - za obrazki Telokowi - za ptaszki Telokowi - za płomień uczuć (platonicznych oczywista) Telokowi - za muzyczkę Tichemu - za poezję prozą Zaplutemu Antyeuropejczykowi - za rewiry

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości