Starsza córka zadziwiła wszystkich i napiekła pierniczków, które następnie pieczołowicie ozdobiła lukrem i opłatkowymi gwiazdkami.
Młodsza córka (obrażona na starszą, że tamta nie pozwoliła jej również malować lukrowymi pisakami) nawtykała goździków w pomarańcze. Gdybym jej nie powstrzymała to miałabym pewnie pełen kosz.
Świetnie się obie spisały, naprawdę. Ale gdy patrzyłam na ich pracę, obok zachwytu nad ich chęciami i zdolnościami, tkwiła równocześnie gdzieś w środku obawa, że albo znacząco odsuną w czasie to, czym powinnam się w kuchni zająć (jeśli będę chciała poczekać, aż posprzątają po sobie) albo dołożą mi roboty.
Syn natomiast nie wykonał niczego spektakularnego. Zwyczajnie odkurzył, umył okna, schody, podłogi, parapety i zrobił mnóstwo innych drobnych rzeczy, o które go prosiliśmy. Dał po prostu tę pomoc, która była najbardziej potrzebna i oczekiwana. Dzieło najmniej widoczne i doceniane, lecz najcenniejsze.
Wesołych Świąt!