Tak się złożyło, że miesiąc temu wyruszyłam w swą najdłuższą (jak do tej pory) i najdalszą (dalszej nie przewiduję) podróż. Prawie 64 stopnie na południe i 168 stopni na wschód od Krakowa. Różnica czasu + 11 godzin, tylko dlatego, że linia zmiany daty nie pokrywa się ze 180-tym południkiem. Żeby dotrzeć tam gdzie chciałam, musiałam lecieć czterema samolotami, w sumie około 28 godzin lotu. Dla mnie - osoby, która nigdy nie wyściubiła nosa poza Europę i uważa, że najpiękniejszy kawałek świata znajduje się akurat w okolicach jej środka - wyjazd ten jawił się całkowicie abstrakcyjnie. Skoro już jednak wyruszałam na te antypody, uznałam, że warto zobaczyć też co nieco po drodze, dlatego owe cztery loty rozsunęłam trochę w czasie. W ten sposób znalazłam się na dwa dni w Hongkongu i rozpoczęłam swą pacyficzną przygodę od spaceru Promenadą Gwiazd. I przekonałam się, że przysłowie "parasol noś i przy pogodzie" jest prawdziwie chińską mądrością.
370
BLOG
Komentarze