Z jeziora Mikołajskiego prowadzi tam wąski przesmyk zwany Przeczką - gdy wieje tam "w mordę" trzeba się trochę napracować, żeby się przez niego przeprawić, zwłaszcza gdy akurat trafimy na tłok. A potem otwiera się przed nami ogromny przestwór wód, drugi brzeg ledwo widoczny na horyzoncie. To największe polskie jezioro Śniardwy. Robi wrażenie. Przestrzeń wielka, ale lepiej trzymać się szlaku i bardzo uważać, bo jezioro bywa zdradliwe. Nie tylko z powodu jego wielkości nazywa się je bowiem mazurskim morzem. To trudny akwen do żeglowania, o czym przekonało się już wielu. Jest płytkie, dno usiane w wielu miejscach głazami, przy brzegach niewiele miejsc osłoniętych, dogodnych do cumowania. A gdy nagle mocniej powieje, szybko tworzą się na nim duże fale, które bynajmniej nie uprzyjemniają żeglowania.
Ostatni raz byliśmy tutaj w 2007 roku. Wiele osób z pewnością pamięta tamten rok na Mazurach - wtedy to w sierpniu podczas nagłej nawałnicy wywróconych zostało ponad 40 jachtów, a 12 osób straciło życie. My byliśmy na szczęście w czerwcu, ale i tak pogoda dała nam próbkę swych możliwości. Dość powiedzieć, że pierwszy raz zdarzyło mi się dostać na jeziorach choroby morskiej. W tym roku powróciliśmy, aby zmierzyć się ze Śniardwami jeszcze raz i odczarować je po tamtych przeżyciach. Jak widać na poniższych zdjęciach, obłaskawianie Rybiego Króla okazało się skuteczne :)
Komentarze